Recenzja książki i wywiad z Andrzejem Jelskim
Recenzja
Andrzej Jelski, „Tatuaż”, Wydawnictwo „Alfa”, Warszawa 1993
„Tatuaż” Andrzeja Jelskiego to właściwie lektura obowiązkowa dla każdego, u kogo słowo tatuaż nie wywołuje jedynie wzruszenia ramion. Nie twierdzę, iż powinien przeczytać ją każdy, kto decyduje się na zrobienie sobie tatuażu (chociaż dobrze by było), ale już ktoś, kto sam tatuuje, po prostu musi to zrobić.
Co w tej książce takiego niezwykłego, że przyszło mi do głowy nadać jej miano lektury obowiązkowej? Czy tak wiele traci ktoś, kto poprzestał na zapoznaniu się z innymi dostępnymi na polskim rynku księgarskim pozycjami dotyczącymi tego tematu? Oddajmy głos autorowi:
,,Kto dziś wie, kim był Martin Hildebrant, znany w drugiej połowie XIX stulecia, zwłaszcza na terenie Stanów Zjednoczonych, amerykański tatuator niemieckiego pochodzenia, który po przyozdobieniu tą cielesną dekoracją całej rzeszy uczestników wojny secesyjnej osiadł w Bostonie, gdzie otworzył jeden z pierwszych na świecie profesjonalnych salonów tatuażu? Ile osób słyszało o znakomitych angielskich tatuatorach Tomie Riley i WiIiamie Sutherland Mc Donald, którzy zdobyli wielką popularność, zwłaszcza w kręgach arystokracji i finansjery brytyjskiej? Jaka ilość osób zdołała dotrzeć do informacji mówiących o tym, że Fudzita i Picasso – wielcy artyści, których nazwiska zapisały się złotymi zgłoskami w historii sztuki – z dużym upodobaniem oddawali się też działalności plastycznej na ludzkiej skórze? (…)
Niestety, polskie publikacje stanowią (…) znikomą liczbę, a większość z nich została napisana przez przedstawicieli takich dyscyplin, jak medycyna i kryminologia. (…) Wszystkie zjawiska nieznane, niezrozumiałe, a zwłaszcza mające posmak sensacji, mają tendencje do obrastania w plotki i mity fałszujące istotę problemu. Lecz żeby wykazać fałsz, należy najpierw zając się faktami.”
Właśnie – fakty. Fakty, fakty i jeszcze raz fakty – to one stanowią o sile tej książki. Czytelnik zapoznaje się z historią europejskiego tatuażu, począwszy od prehistorii, poprzez Starożytność, Średniowiecze, czasy nowożytne i cały wiek XX, aż do współczesności. Zabrany zostaje w świat tatuażu japońskiego, razem z dawnymi żeglarzami odwiedza wytatuowanych tubylców z wysp Oceanii. Czy wreszcie przenika przez mury więzień, gdzie zaznajamia się z tatuażem przestępczym – w książce podane są na przykład znaczenia poszczególnych symboli (np. motyl na stopie – złodziej, który na „włamania” chodzi cicho; czy serce na krtani – alkoholik, podejmujący się każdego zadania w zamian za wódkę), jak też dane procentowe dotyczące liczby tatuowanych, przebywających w zakładach karnych w różnych latach, w wiekach XIX i XX, w kilku krajach europejskich i pozaeuropejskich. Autor opiera się na rzetelnych źródłach, na naukowych badaniach, wszystkie podawane przez niego informacje są doskonale udokumentowane.
Jelski uważany jest, jeśli nie za guru polskiego tatuażu, to za osobę, której wiedza dotycząca tego zjawiska jest naprawdę ogromna. Od lat interesując się tatuażem, wszystkimi jego aspektami, bada jego źródła, historie, stara się dociec jego związków ze wszystkimi dziedzinami życia, ze sztuką, przejrzeć na wskroś jego naturę, określić miejsce zjawiska w ludzkiej kulturze.
Jego „Tatuaż” stanowi wiec nie tylko kompedium wiedzy, jest nie tylko swoistą „encyklopedią”, ale i esejem, który odpowiadając na wiele pytań, jednocześnie stawia następne, prowokując w ten sposób do samodzielnych rozważań.
Dariusz Trzaska
Recenzja zamieszczona w magazynie „Tatuaż – Ciało i Sztuka” nr 1(4) styczeń 2001
Wywiad
– W latach 70., gdy tatuaż kojarzył się jednoznacznie (z kryminalistami i marginesem), pan dostrzegł w nim zjawisko artystyczne. Co pana zainspirowało, chyba nie niebieskie kotwice, które można było zobaczyć na ulicach?
– Moja postawa wobec zjawiska tatuażu była uwarunkowana faktem, którego w tym konkretnym przypadku nie można pominąć, mianowicie ukończyłem studia etnograficzne na Uniwersytecie Warszawskim. W trakcie studiów miałem wielokrotnie styczność ze wspomnianym zjawiskiem, poprzez m.in. zapoznawanie się z treścią różnych publikacji wyjaśniających funkcję tego typu oznaczania cielesnego w społeczeństwach plemiennych oraz z ilustracjami przedstawiającymi przeważnie atrakcyjne, tradycyjne tatuaże japońskie i polinezyjskie. Jednakowoż tatuaż w trakcie studiów nie był dla mnie ważnym tematem, moje zainteresowania koncentrowały się na innej problematyce. Reasumując mogę dziś powiedzieć, że byłem intelektualnie przygotowany na bliższy kontakt z tym zjawiskiem kulturowym. Nie bez znaczenia w ocenie przeze mnie tej artykulacji wizualnej było to, że pod koniec lat 70. podjąłem pracę zawodową w Galerii Sztuki Współczesnej, jaką jest Biuro Wystaw Artystycznych, gdzie miałem okazję zetknąć się z nowymi formami artystycznymi, jak np. performance czy instalacje. I choć tatuaż, z racji swego „wieku” i bogatej tradycji, nie może być zaliczany do wspomnianych form artystycznych, jednakowoż jest niewątpliwym działaniem plastycznym, przez wiele stuleci sprawdzonym i realizowanym na dość specyficznym podłożu, jakim jest ludzka skóra. Do dostrzeżenia w tatuażu (niekiedy również i więziennym) wartości artystycznych przyczyniły się w moim przypadku z jednej strony – odbyte studia etnograficzne, których zadaniem jest m.in. upowszechnianie zasad kulturowego relatywizmu, idei poszanowania dla dokonań, w tym i w zakresie sztuki, wszystkich społeczeństw, z drugiej zaś – moja praca związana z upowszechnianiem współczesnej plastyki, która przyczyniła się do reorientacji w zakresie ocen artystycznych w percepcji twórczości o charakterze plastycznym.
– Proszę dokończyć zdanie: „Tatuaż jest …”
– Tatuaż jest działaniem artystycznym pod warunkiem, że efekt pracy tatuatora jest przeznaczony do eksponowania na ludzkim ciele lub w postaci utrwalonej na fotografii i oddany pod publiczny osąd. Jeśli nie zostanie spełniony powyższy wymóg, każdy nawet najbardziej atrakcyjny motyw bądź kompozycja tatuażowa będą tylko swoistym, trwałym makijażem. Dopuszczalne jest – moim zdaniem – mówienie o tatuażu jako o jednej z form „body art”, czyli „sztuki ciała”, warunkiem w tym przypadku jest to, aby proces tatuowania był wykonywany publicznie, przed widownią, natomiast pojęcie „sztuka” bez dodatkowego apelatywu winno – moim zdaniem – być zarezerwowane wyłącznie dla tradycyjnych gatunków plastyki: malarstwa, rysunku, grafiki i rzeźby. Nasuwa się tu refleksja: gdzież jest granica pomiędzy dziełem sztuki a obiektem kultury? Czy granica ta jest historycznie uwarunkowana? Gdzież leżą granice obszaru zwanego sztuką? Czy tatuaż jest marginesem sztuki, czy też sztuką marginesu nie pojmowanego tradycyjnie? W ostatnich latach ranga tatuażu jako zjawiska kultury pretendującego do miana sztuki poważnie wzrosła. Powołano kilka muzeów tatuażu w takich miastach jak: San Francisco, Oxford i Amsterdam, zainicjowany został też ruch wystawienniczy, dotyczący tatuażu współczesnego, ekspozycją w 1977 r. w Centre Georges Pompidou w Paryżu, wystawy tatuażu organizuje się również w Polsce. Lokując eksponaty dotyczące tatuażu w galeriach i muzeach sztuki, nadaje im się nową wartość, przestają one pełnić wyłącznie funkcję dokumentalną, nabierając wartości artystycznych. Podobną ewolucję – z punktu widzenia jej oceniania przez Europejczyków – przeszła w XX wieku sztuka zwana niegdyś egzotyczną, a więc pozaeuropejska; nazwą tą obejmowano zarówno np. dzieła sztuki chińskiej, jak i wytwory społeczeństw plemiennych.
– Tatuaż towarzyszył człowiekowi od zarania kultury. Tatuowanie się miało wymiar symboliczny, mistyczny (tatuaże plemienne, tatuaże krzyżowców), jednocześnie zaś miało konotacje negatywne (tzn. tatuowanie zbiegłych niewolników, liczne zakazy tatuowania się). Jak wytłumaczyć takie rozdwojenie jaźni w podejściu ludzkości do tatuażu? Czy jest on tak fascynujący, a zarazem przerażający, że wywołuje tak skrajne reakcje?
– Oczywiście fakt, że jeszcze w niedalekiej przeszłości także był stosowany w wielu krajach dla celów penitencjarnych, jako rodzaj piętna dla oznaczania przestępców, jak również iż cieszył się od dawna popularnością wśród różnego autoramentu kryminalistów i był stosowany jako identyfikator, np. w ramach skaryfikacji grupowej, powodowało, że wśród tzw. normalnych obywateli obyczaj ten posiadał ponurą reputację. W drugiej połowie XIX wieku włoski uczony Cesare Lombroso, w książce „L’uomo deliguente” uznał, że tatuaż jest jedynym zeznaniem urodzonego przestępcy. Tą absurdalną tezę podchwycili i upowszechnili w XX wieku autorzy popularnej literatury kryminalnej, którzy urobili w społeczeństwie przekonanie o patologicznym charakterze tatuażu. Ten oparty o irracjonalne przesłanki pogląd panuje do dziś i jest bardzo trudny do zwalczenia. Oto co na ten temat napisali m.in. dwaj wyborni antropologowie kultury i etnologowie: Franz Boas (1858 – 1943): „Wielu ludziom nie jest dane wyzwolić się z toru wyznaczonego przez tradycję. Myślą, czują i działają wierni tradycji, w której żyją”; i Claude Lévi-Strauss (ur. w 1908 r.): „W myśleniu ludzkim najbardziej trwałym elementem jest to, co irracjonalne”. Z poglądami opartymi o irracjonalne przesłanki nie sposób dyskutować posługując się racjonalnymi argumentami. Upływający czas – moim zdaniem – będzie sprzyjał tym, którzy aprobują tatuaż jako jedną z normalnych form artykulacji wizualnych. Dziś wielu przestępców wystrzega się tatuażu w obawie przed identyfikacją i zdemaskowaniem. I w tym zjawisku należy również upatrywać poprawy reputacji tatuażu w przyszłości w społeczeństwie.
– W czasach nowożytnych (okres popularyzacji tatuażu w Europie i w USA) podejście do tatuażu radykalnie się zmieniło. Motywacja jego wykonania przestała być związana ze sferą sacrum, strywializowała się. Czy magiczne tatuaże plemienne oraz tatuaże współczesne to wogóle te samo zjawisko, czy odrębne zjawiska, wykorzystujące po prostu tylko to samo tworzywo?
– Współcześnie większość osób, a są to przede wszystkim ludzie młodzi, którzy decydują się pozyskać tatuaż, traktują go – tak przypuszczam – jako rodzaj dekoracji i nie przypisują mu jakiejś określonej symboliki. Takie motywy tatuażowe, których sens nie zawsze jest znany ich właścicielom, stanowi obecnie jeden z atrybutów tego, co zachodni socjologowie nazywają „nowym prymitywizmem” albo „nowym barbarzyństwem”. Oprócz tatuażu w grę wchodzi tu również kolczykowanie różnych części ciała oraz szczególna postawa wobec współczesnej cywilizacji Zachodu. Uogólniając, reprezentanci „nowego prymitywizmu” skłonni są potępiać wszystko, co wiązałoby się z obowiązującą normą obyczajową, a jednocześnie nie wahają się korzystać z różnorodnych udogodnień krytykowanej cywilizacji, łącznie z tym, co ją aktualnie najlepiej określa – czyli z elektronicznymi mediami. Jakże inna sytuacja jest tatuującego i tatuowanego w społeczności „prymitywnej”, obaj są podporządkowani normie obyczajowej; związani są ściśle z obowiązującą tradycją i nie są w stanie wyobrazić sobie wejścia z nią w konflikt; tradycja określa sens każdego wykonanego motywu. Każda najdrobniejsza kreska lub inny element ornamentu, miejsce w którym został umiejscowiony na ciele ludzkim, oznacza coś konkretnego i dodanie lub ujęcie czegoś nie zależało od tatuatora lecz było określone w mitologii danej społeczności plemiennej. A w tym przypadku tatuaż może być znakiem grupowej przynależności, który „swoi” rozpoznają, zaś „obcy” nie zasługują, aby im jego sens wyjaśniać.
– Obecnie coraz więcej ludzi w naszym kraju tatuuje się. Jakby pan ocenił ten „boom”?
– Nie będę w tym odkrywczy, jeśli odpowiem, że to w pełni zdemokratyzowane warunki społeczne i respektowanie przez państwo praw obywatelskich spowodowały, że można było po 1989 roku zakładać studia tatuażu, których wcześniej nie było oraz legalnie pozyskiwać tatuaże bez narażania się na sankcje prawne. Ten fakt polityczny z dziejów współczesnych Polaków zbiegł się ponadto z ogólnoświatowym trendem społeczno-kulturowym, jak moda na tatuaż na wszystkich kontynentach. Używając zaś starej nomenklatury można powiedzieć, że współczesny, kolejny „renesans” tatuażu to kolejny przejaw buntu, skierowanego przeciw standardom przestrzeganym przez „porządnych obywateli”. Dzięki temu tatuaż może być postrzegany jako swoista prowokacja i nieważne jest wtedy, czy tatuaż jest „estetyczny” czy odrażający, ważne, że się go ma.
– Ma pan dzieci? Pozwoliłby pan synowi/córce zrobić tatuaż?
– Mam córkę – z wykształcenia prawnika, która – jak do tej pory – nie wyraziła ochoty pozyskania tatuażu. Ja osobiście nie miałbym nic przeciwko temu, jednak pod warunkiem, gdyby była to niewielka, interesująca kompozycja z wplecionym w nią np. znakiem zodiaku lub rodzinnym herbem, umieszczona w nie eksponowanym miejscu.
– Ma pan tatuaż (tatuaże)? Jeśli tak – jakie? Jeśli nie – dlaczego? Może ma pan jakiś pomysł, którego pan nie zrealizował ale w razie ewentualnego wydziarania się, byłoby to właśnie to?
– Nigdy nie miałem potrzeby posiadania tatuażu, swoją odrębność osobowościową lepiej lub gorzej staram się podkreślać i realizować na innych płaszczyznach aktywności – chociażby poprzez zainteresowanie się np. zagadnieniem tatuażu, próby opisu oraz zrozumienia funkcjonowania tego zjawiska kulturowego. Nie jest to oczywiście regułą wśród interesujących się tą problematyką. Wybitny badacz tatuażu prof. Arnold Rubin (1937 – 1988) – antropolog, miał na plecach wytatuowaną z dużą maesterią przez Jamie Summers postać satyra.
– Dlaczego zdecydował się pan na ponowne wydanie swej książki właśnie w naszym wydawnictwie? Prowadził pan podobno rozmowy z jakimś wydawnictwem uniwersyteckim?
– Faktycznie, prowadziłem rozmowy – pod wpływem namowy ze strony jednego z pracowników naukowo-dydaktycznych Politechniki Radomskiej – w sprawie wznowienia książki w wydawnictwie Instytutu Technologii i Eksploatacji przy tejże politechnice. Warunki, jakie w pierwszym momencie podniosło wydawnictwo, spowodowały, że wycofałem się z dość daleko zaawansowanych rozmów. W trakcie prowadzenia negocjacji nawiązałem kontakt z Panem Piotrem Wojciechowskim, z którym doszliśmy do porozumienia w sprawie opublikowania przedmiotowej pozycji.
– Książka będzie uaktualniona. Co w niej będzie można znaleźć nowego, takiego by zadowolić także posiadaczy starego wydania?
– Materiały źródłowe i opracowania do „Tatuażu” wydanego w 1994 zbierałem w latach 1982-1990,
w międzyczasie, na całym świecie, w tym i w Polsce środowiska tatuażu niesłychanie zdynamizowały swą działalność. Należało więc książkę zaktualizować, uzupełniając jej treść o nowe wydarzenia, które pojawiły się w późniejszym okresie, jako logiczna sekwencja w rozwoju tej dyscypliny. W nowej edycji „Tatuażu” zrezygnuję z ostatniego rozdziału opartego o wywiad z Doc Forestem, a w jego miejsce zostanie wprowadzony rozdział pt. „Moko – szkic o tatuażu Maorysów z Nowej Zelandii”, który lepiej komponuje się z całą zawartością merytoryczną publikacji.
– Może pan coś powiedzieć o swoim życiu prywatnym (dom rodzinny, hobby, sposób spędzania wolnego czasu)?
– W skład mojej najbliższej rodziny wchodzą trzy osoby mające zainteresowania humanistyczne. O córce już wspomniałem, natomiast moja żona jest historykiem sztuki, doktorem nauk humanistycznych, wykładowcą w zakresie historii sztuki i estetyki na różnorakich uczelniach. Wolny czas najchętniej spędzam na lekturze dobrych pozycji naukowych i eseistyki w zakresie historii sztuki, kultury, antropologii społecznej itp. Najchętniej wracam do takich lektur jak: C. Lévi – Straussa „Smutek tropików”, J. G. Frazera „Złota gałąź”, dzieła M. Maussa (zwłaszcza esej o darze), B. Malinowskiego („Życie seksualne dzikich” i „Argonauci zachodniego Pacyfiku”, M. Walickiego „Obrazy bliskie i dalekie”, eseistyki R. Caillois, A. Camus, Z. Herberta, M. Jastruna, A. Malraux i innych. Z pośród publikacji poświęconych zagadnieniom tatuażu najbardziej sobie cenię: S. Oettermann „Zeichen auf der Haut. Die Geschichte der Tatowierung in Europa” i A. Rubina „Marks of Civilization”. Chętnie zwiedzam muzea i galerie sztuki, cenię sobie filmy fabularne autorstwa niektórych reżyserów (Antonioni, Bergman, Fellini, Kurosawa). Urlop najchętniej spędzam za granicą, a moim ulubionym krajem jest Francja, gdzie po raz ostatni byłem w ubiegłym roku. Wielkim sentymentem darzę dawne polskie kresy, skąd wywodzi się moja rodzina i gdzie kilka razy bywałem…
– Pracuje pan w… Może pan coś powiedzieć o swojej pracy? To sposób na zarabianie pieniędzy czy forma realizowania się?
– Do roku 1990 pracowałem w radomskim Biurze Wystaw Artystycznych, które znane było w kraju i zagranicą przede wszystkim z cyklicznych, międzynarodowych ekspozycji poświęconych portretowi w malarstwie i grafice, noszącej nazwę Triennale „Prezentacje Portretu Współczesnego”. Niestety, niezbyt rozgarnięty ówczesny wojewoda radomski decyzją administracyjną spowodował likwidację Galerii, co było równoznaczne z unicestwieniem ekspozycji. Obecnie pracuję w radomskiej Delegaturze Służby Ochrony Zabytków, zajmującej się nadzorem: merytorycznym, prawnym i administracyjnym nad prowadzonymi pracami konserwatorskimi przy obiektach zabytkowych, zlokalizowanych na terenie działania wymienionej Delegatury, czyli dawnym województwie radomskim.
– Podobno interesuje się pan sztuką nagrobną?
– To jeden z kilku tematów, którymi zajmuje się w ramach mej aktualnej profesji. Inne tematy, które mnie interesują obecnie to: zagadnienia kapliczek przydrożnych, św. Jan Nepomucen w sztuce sakralnej oraz zabytki z terenów północno-wschodnich dawnych kresów Rzeczypospolitej. Bliskie mi są również zagadnienia związane z heraldyką, prezentowane w plastyce w postaci kartuszy, jako detali np. w architekturze i sztuce sakralnej – na nagrobkach i epitafiach.
– Co pan sądzi o dzisiejszej kulturze masowej? Czy młody człowiek z niewyrobionymi jeszcze poglądami ma szansę, by nie poddać się manipulacjom i narzucaniu przez nią złych gustów?
– Przykładem szkodliwego oddziaływania kultury masowej jest telewizyjny program „Big Brother”, skrytykowany nawet przez twórców tzw. pornofilmów. „Na szczycie piramidy stoi Wielki Brat. (…) Jest podobizną na plakatach, głosem płynącym z teleekranów” – tak pisał George Orwell w „Roku 1984”. Dla bohaterów tej powieści Wielki Brat symbolizował władzę bezwzględną i wzbudzał nieopanowany strach. Przenikliwy wzrok, spoglądający na wszystkich obywateli z plakatów paraliżował myśli, odbierał wszelką inicjatywę, domagał się bezwzględnego posłuszeństwa. Totalitaryzm wieku XX wdzierał się w prywatne życie jednostki za pomocą mniej doskonałych metod, choć pewnie równie skutecznych. Cel był zawsze ten sam: odebrać prywatność, czyli upokorzyć, upodlić, by uczynić człowieka słabym i zglajchszaltowanym. W totalitaryzmie nie ma miejsca na tatuaż podkreślający odrębność jednostki, jeśli już występuje to tylko więzienny „stygmat”. Kto by zgadł, że ta najciemniejsza wizja Orwella spełni się teraz, i to za przyzwoleniem, wręcz na życzenie wielu ludzi. To, co dawniej było wstydliwym podglądactwem, dziś zostało usankcjonowane jako eksperyment a człowiek występujący w programie został zredukowany do „instynktu”, przestał więc istnieć jako wartość, został z niego uczyniony produkt, który można sprzedać. Nie trzeba więc wyzwalać nowego systemu totalitarnego by uczynić z człowieka rzecz.
– Czy jako młody człowiek miał pan „zbuntowaną duszę” i otarł się może o jakąś działającą wtedy subkulturę?
– „Otarłem się” o życie i działalność cyganerii z Krakowskiego Przedmieścia w Warszawie w latach 1957-62, której początki były związane z postalinowską odwilżą. Była to nieformalna grupa, składająca się z młodzieży o rodowodzie przeważnie inteligenckim, a więc studentów wywodzących się z Akademii Sztuk Pięknych, Uniwersytetu, Wyższej Szkoły Teatralnej, dla których kawiarnie przy ul. Krakowskie Przedmieście w Starym Mieście były „ziemią obiecaną”. Styl lansowany w kawiarniach i piwnicach na wspomnianym „szlaku” został w głównych zarysach przejęty ze sposobu bycia cyganerii egzystencjalistycznej w Paryżu. Przypominam sobie, że w piwnicy nie wypadało być wesołym, nastrój jaki w niej panował miał obrazować beznadziejność, co było pozą. Dyskutowało się nad problematyką egzystencjalną, poruszaną przez modnych wówczas pisarzy i filozofów: A. Camus i J. P. Sartre, szukało się w ich pracach podobieństw i różnic w stosunku do panującego wówczas w humanistyce polskiej – marksizmu. Pochłaniało się do niedawna zakazane książki autorstwa wybitnych amerykańskich pisarzy: Hemigway’a, Steinbeck’a, Faulkner’a i Caldwell’a. Wszyscy nosiliśmy czarne swetry, wąskie spodnie – styl ubierania się, w którym dominującymi kolorami była czerń, miał akcentować nastrój smutku, mężczyźni nosili przeważnie bujne fryzury a la Gerard Philippe a kobiety a la Julitte Greco. W piwnicach królował niepodzielnie jazz, a zwłaszcza be-bop, dopuszczano także styl nowoorleański, tańczenie w rytmie tradycyjnego foxtrota czy tanga uważano za przejaw drobnomieszczaństwa. Latem jeździło się w dużej grupie autostopem na Mazury i świeżo odkryte Bieszczady, które nie były odwiedzane przez „mieszczuchów”. W tamtych czasach nie pamiętam, aby ktoś zażywał jakieś narkotyki bądź nosił tatuaże, oczywiście poza przedstawicielami subkultury więziennej oraz przestępców na wolności. To były inne czasy a w ideologii i zachowaniu tej pierwszej powojennej bohemy czuło się jeszcze echo wojny i powojennego, stalinowskiego totalitaryzmu. Na wspomnianym „szlaku” widziałem, choć osobiście nie poznałem, takich ówczesnych idoli, jak: Z. Cybulski, A. Pawlikowski, E. Krzyżewska, A. Osiecka, J. Frykowski – którzy na zawsze już odeszli, osobiście poznałem tak barwne postacie, jak: A. Partum, J. Himilsbach i J. Maklakiewicz – dziś sylwetki legendarnych cyganów, którzy wzbogacili swą obecnością, działalnością i twórczością: plastykę, literaturę oraz film polski.
– Coś na koniec dla czytelników naszego pisma i przyszłych czytelników wznowienia pańskiej książki.
– Mam nadzieję, że poświęcony czas na lekturę nowej edycji „Tatuażu” – czytelnicy nie uznają za stracony…
Rozmawiał Dariusz Trzaska